Czy asortyment środków użytych wczoraj przez Aleksandra Łukaszenkę różni się znacząco od tego, który stosuję w swoim kraju Władymir Putin?
Metody te oczywiście nie mają nic wspólnego ze standardami demokratycznymi i słusznie budzą oburzenie. Kłopot polega na tym, że jest kraj którego władze stosują podobny repertuar środków, a którego przedstawiciele są wpuszczani na salony europejskie, przyjmuje się ich do WTO (prawie...), realizuje się z nimi interesy i cmoka nad każdym słowem. W Polsce, w Europie, na świecie - na wyścigi.
Być może wszyscy mają się z tym nienajlepiej, ale liczy się zupełnie co innego. Dla uspokojenia sumienia nazywa się to pragmatyzmem. Ja wolą inne słowo - hipokryzja. Dobre też jest naiwność. Czasem pasuję głupota.
Kto więc liczył, że na Białorusi będzie względnie spokojne bo był tam minister Polski i Niemiec a Łukaszenka im coś obiecał - teraz ma krótką odpowiedź. Chciałoby się powiedzieć dobitną, ale może to zabrzmieć nienajlepiej, bo kontekst jest nieciekawy.
I co dalej Europo Zjednoczona zrobisz? Masz traktat lizboński, który miał tyle spraw załatwić (aż trzeba było powtarzać głosowania, aby wszedł w życie - też wielce demokratyczna procedura), masz swoją minister spraw zagranicznych (która może już wie, gdzie leży Białoruś, bo ostatnio na przesłuchaniu przed objęciem stanowiska nie znała dokładnie sprawy) i masz ciągle realny problem do rozwiązania.
Więc jaki jest plan poza słowami oburzenia?
Bronisławowi Komorowskiemu, Donaldowi Tuskowi i jego ministrowi spraw zagranicznych z oxfordzkim akcentem pod rozwagę, dedykuję.
Komentarze
Pokaż komentarze (6)